nie umiem brać.
nie umie się za to zabrać.
a w nocy się robi zbyt ciemno. za groźnie, by nie naciągać kołdry pod brodę.
ey, boję się, że mnie zostawicie.
boję się, że mnie opuścicie po cichu.
w nocy nie widzę sensu życia.
nocą otula mnie paraliżująca paranoja śmierci.
bo wiem, że cię kiedyś zabraknie.
i co ja, kurwa, wtedy pocznę?
zmyślam różne dziwne rzeczy. ale tego wyobrazić sobie nie umiem.
przecież to wszystko prowadzi do końca.
z kazdym dniem jesteśmy bliżej zagłady.
i kiedyś zatrzymamy się nad przepaścią, po to by wskoczyć w nią
następnej nocy.
patrzę w ścianę i brak mi tchu.
byle do rana, myślę, ale już wiem, że to krok bliżej.
albo mi kłamca rzucił czarem rozpaczy albo zaczynam swój własny show.
no bo w rodzinie mamy kontrakt na odpierdalanie.
może dane mi będzie zbzikować i pozbyć się świadomości, że wszystkich nas w końcu trafi szlag.