mnie się czasami marzy, że odpuszczam.
że nie muszę warczeć.
ani dbać o ogień.
że nie szczekam.
nie psuję sobie krwi.
nie czuwam.
tylko leżę, z zamkniętymi oczami, na słońcu, wdycham smród koszonej trawy.
i mam wyjebane.
bo ja to bym chciała, żeby czasem ktoś mnie poskromił.
raz na jakiś czas.
pomógł mi nieść swój grzbiet.