Dzisiaj byłam Theonem Greyjoy'em. Pierdolonym śmieszkiem. W sumie zwyczajnie. Bez szczególnych wymusów. Może w ciągu dnia.
Ale, ey, wygrałam, nie? Argument pozostał. Argument, że w sumie mnie to jebie, że nie przecież o to chodzi. No! Spojrzałam z tego dysytansu mamtowdupizmu :D Słusznie. Jak myślę. Dorośle. Bez tego... Hmm. Fanatzyzmu? Jest tak. Dojrzalej. Widzę, czuję. Chociaż wydaje mi się, że się cofnęłam. Dwa, pięć lat. Jakby faza wyrastania ze skóry wróciła. Ale w takim słusznym sensie. Prawdziwszym, niż gdy kiedy prawdzie się działa.
Takie rzezy tylko w Mil. I to nawet nie Chester.
Ranga wojownika wolności zaciążyła. Znów. Znów, znów, znów.
Dzisiaj w to wierzę. Może zapomnę jutro. Ale coś w tym musi być. Może ja. Nawet wierząc w przypadki, naiwnie byłoby odpierać to złudzenie.
W odkrywaniu siebie nie ma końca. Nie będzie.