Nie wymyślę nic na dobranoc. Będzie mną szarpał sen, będzie mną tarmosił, gwałtownie zwalniał, nagle przyspieszał. Do porzygania. Egzema duszy na mnie czeka. Ale przecież trzeba, trzeba wstać, a żeby wstać, trzeba się kłaść. Co za maszyneria nieludzka. Szalona struktura codzienności. I na co tak, po chuja.
A jednak nie będzie buntu.
Dzisiaj nie można...
Ale może kiedyś. Kiedyś. Kiedy zapłonie noc.