Pies usnął mi na kolanach, jak trzydziestopięciokilogramowy kot. Nie jest tak nietykalski jak zwykle. Jak ja. Mogę go tulić do siebie jak pluszowego misia. Mógłby mieć futro zroszone słono. Gdybym się nie trzymała. Gdybym puściła.
Ale ja siedzę prosto. Czekam. Przyjdzie pora deszczowa. Jeszcze nie teraz. Teraz wszystkich weźmiemy za kark i wystawimy za drzwi. Nie potrzeba ci przecież lamentów. Musisz wierzyć, musisz mieć siłę, wiec musisz siłę i wiarę widzieć. Patrz w moje oczy. Słuchaj, co mówię. Łap mnie za rękę.
I nigdzie, kurwa, nie odchodź. Jeszcze nie teraz. Nie nagle. Nie wcale.