Nie boję się ogni. Nie boję się płonąć.
Albo inaczej.
Boję się ognia. Jak każdy.
Ale nie będę wierzyć ze strachu.
Nie będę udawać, że się zgadzam albo że nie wiem, albo że macie rację.Nie będę prosić o pozwolenie na seks, o pozwolenie na bycie na wzór i podobieństwo.
Co w tym jest nieczystego? Że pożądam męża swego?
Jeśli przez to mam płonąć, zaryzykuję.
Ale nie przyjdę do was ze starchu.
Może mam serce czarne jak piekielna smoła, ale zaryzykuję ten pierdolony ogień na koszt ubóstwa i cierpienia moich wszystkich nienarodzonych , jakie już powinnam mieć na utrzymaniu waszej szacownej instytucji z kamienia.
Boję się, ale nie na tyle, żeby wydygać. Boję się, ale to niczego nie zmienia. Boję się, ale nie stchórzę. Boję się, ale nie powoduje mną strach. Boję się, ale jeszcze bardziej nienawidzę hipokrytów. Boję się, ale nie wierzę, że nasz Bóg jest okrutny.