Mnie stać na wyrzeczenia, kochanie.
Ja się umiem składać w ofierze.
Nazwij to czasu całopaleniem.
Tik-tak, słodziutka, młodsza ani mądrzejsza nie będziesz.
Tik-tak, a wilki wyją coraz drapieżniej.
Te w mojej uchylonej głowie, zza drzwi, których nie umiem domknąć.
Nazwij mnie głupią. Nawet nie będzie mi sie chciało oponować.
A jednak wypruwam sobie żyły.
Bo mnie stać na poświecenia.
Bo nie dbam, bo mam priorytety takie, a nie inne, nie takie, jakie chcielibyście, żebym miała. No wery mi sory, ale nie od dziś prowadzę się po swojemu. Spędzam noce z otwartymi oczami, gorączkuję się w zamieci stuleci, układając w stosy rozszarpane ciała naszych wrogów, wędruję w rejony, których nienawidzę, wznoszę modły do mórz niepokoju o deszcz nienasycenia, tropię nasze strachy z karabinem na plecach, z karabinem nabitym belladonną.
A ty nie masz czasu nawet nakarmić moich demonów i zasypać dziur, które wygrzebałaś.