Nie mam imienia, ojca, ani matki. Pochodzę z Znikąd.Nie wiem
kim byłam, zanim dorosłam. Nie do końca wiem, kim jestem teraz. I nie wiem kim
chcę, kim mogłabym być. Kim będę.Kiedy wsłuchuję się w siebie słyszę tylko
nieustające powarkiwania. Niezrozumiałe i gniewne. Więc się gniewam. Nie
pamiętam na co albo na kogo, nie wiem z jakiego powodu. Ale to jedyna kotwica,
jaką znalazłam.
Dlatego będę się jej trzymać. Zaryję z nią o dno, jeśli to
będzie konieczne. Jeśli będzie prawdziwe.
Ale znajduję w sobie coś jeszcze, prócz gniewu, pomału. Coś co znów mi każe wkładać czerwone kontakty, malować paznokcie na różne kolory, fotografować, chwytać gitarę, otwierać photoshopa, liczyć gwiazdy, bujać się w przód i w tył na krześle z słuchawkami na uszach, podrygiwać w takt dłonią, zaczesywać w górę włosy, wychodzić z domu po zmroku, śmiać się do siebie i pływać. I pisać i pisać i pisać, ratować się. Uciekać.